Blog zawiera opowiadania o tematyce zarówno heteroseksualnej jak również homoseksualnej (yaoi i yuri). Jeżeli nie lubicie stosunków męsko-męskich/damsko-damskich, to albo opuścicie bloga albo omijajcie tego typu posty.
Tak więc zostaliście ostrzeżeni i czytacie na własną odpowiedzialność :) .

niedziela, 27 lipca 2014

NUNA - Rozdział VI

Wiem kochani, że nuna pojawia się często, ale chcę szybko ja skończyć i zacząć coś nowego. Syśka


Hanna Abbott jednak nie zrezygnowała z prowadzenia Dziurawego Kotła. Niedługo po zniknięciu Luny zmarł dotychczasowy właściciel, a ona otrzymała go w spadku. Zamieszkała w jednym z pokoi na górze, wiodła spokojne życie. Neville był dla niej wszystkim co miała, jednak jego serce wciąż należało do byłej ukochanej, która opuściła go bez słowa. Ból, który czuł przez te wszystkie lata nie zmalał ani odrobinę. Kobieta trwała przy nim nie oczekując niczego. Chciała dać mu czas. Pocieszała, gdy ten płakał za Luną.
Mimo iż każde słowo o Lovegood powodowało u niej ból i zazdrość jednak nie dała tego po sobie poznać. Miała do niej żal, że opuściła Nevilla, który tak potwornie tęsknił i rozpaczał. Patrząc na pogłębiającego się w depresje ukochanego nie mogła pojąć jak można skrzywdzić tak wspaniałego mężczyznę p tak nieskazitelnie dobrym sercu. W niektórych momentach pragnęła, aby Luna wróciła i złagodziła ból Longbottoma. Każde z nich szukało Luny na własną rękę, pisali listy oraz wypytywali znajomych z nadzieją, że być może kontaktowała się z nimi. Hanna trzymała to wszystko w tajemnicy, gdyż nie chciała wprowadzić Nevilla w zakłopotanie. Ich starania mijały się jednak z celem. Sowy wracały z niedostarczonymi listami, nikt nie wiedział, gdzie się znajduje. Bardzo dobrze ukrywała się. Abbott modliła się aby nadszedł dzień w którym będzie przy nim, nie jako powierniczka i pocieszycielka, ale jako ukochana kobieta, towarzyska życia, wreszcie żona. Była pewna, że da mu szczęście i czekała pokornie, aż ten to zrozumie. Tylko tego pragnęła. Minęło pięć lat od zniknięcia Luny. Profesor zielarstwa siedział przed wejściem do jednych ze swoich szklarni. Wspominał ją, a te wspomnienia ciągle bolały równie mocno i dotkliwie jak pierwszego dnia po jej odejściu. Wiedział, że chwile, które dzielili w murach tej szkoły nie należały do najlepszych, ale też nie stanowiły powodu do takiego cichego i nagłego odejścia. Księżyc świecił na tyle mocno, że całe błonia przed szkołą były idealne oświetlone. Przypomniał sobie ten dzień w którym go opuściła. Wczoraj jak każdego dnia wysłał trzy różne sowy z listami do niej, dziś po śniadaniu wszystkie wróciły, jak zwykle zapieczętowane, nieodebrane. Szmat czasu, a jednak dla niego to było całe życie, znacznie ze siwiał i zmizerniał przez ten okres. Całe wakacje i święta spędzał na szukaniu ukochanej, bezskutecznie. Zapadła się jak kamień w wodę. Jej ojciec, ani żaden z ich przyjaciół nie miał od niej żadnej wiadomości. Jego wzrok zatrzymał się na Zakazanym lesie.To tu zasnął dokładnie pięć lat temu, zanim Hanna go znalazła. Na samo wspomnienie, po jego zmęczonej twarzy spłynęły stróżką łzy. Była Puchonka wiernie trwała u jego boku, on sam nie mógł określić kim była w jego życiu. Znajoma ze szkoły, to wszystko co mu przychodziło do głowy. Ona prowadziła Dziurawego Kotła i została aurorem jak zamierzała. Pozostały czas poświęcała jemu, nawet jeśli on opierał się, ona ignorowała jego odmowy. Po kilkunastu minutach zadumy wyciągnął z kieszeni pierścionek. Ten sam, który w amoku rzucił w gąszcz w zakazanym lesie. Gdy tylko otrząsnął się z pierwszego szoku postanowił go odszukać z nadzieją, że kobieta dla której był przeznaczony wróci, przyjmie go i będzie nosić na serdecznym palcu. Marzył o tym codziennie przed snem wyobrażał sobie jak wraca. Przyjął by ją wtedy bez słowa i wszystko by jej wybaczył. Ten dzień jednak nie nadchodził. Zastanawiał się nad swoim życiem, chciał odejść ze szkoły, ponieważ wspomnienia z Hogwartem zawsze łączyły się z tymi które spędził z Luną, coraz częściej starał się zapomnieć. McGonagall zaproponowała mu, aby od przyszłego roku został opiekunem Gryffindoru. Poważnie zastanawiał się nad jej prepozycją, która była bardzo kusząca oraz nad tym co dalej z jego życiem. Trzymał mocno pierścionek, aż bolały go zaciśnięte na nim palce, ból był jak ukojenie, pomagał mu zapomnieć. Gdy dopadła go senność leniwie wstał z ziemi i poszedł powoli w stronę zamku. Czuł się jak zbity pies niezdolny do jakiegokolwiek życia, nie miał nikogo oprócz babki na cmentarzu i obłąkanych rodziców w Świętym Mungu. Kochał ich nad życie, lecz wiedział, ze nie może liczyć od nich na jakąkolwiek radę lub pomoc. Jeszcze jako dziecko łudził się, że jest inaczej, jednak z perspektywy czasu zmienił zdanie. W swoim gabinecie zrzucił z siebie całą garderobę i wszedł pod prysznic. Dość szybko zasnął, na tyle szybko, że nie zdążył pomyśleć o awansie, relacjach z Hanną oraz tęsknocie za Luną. Rano gdy tylko się obudził był pewien, że pierwszy raz od lat spał dobrze i przede wszystkim bez koszmarów, które nawiedzały jego i tak płytki oraz lekki sen. Wstał i wyjrzał przez okno. Nadszedł pierwszy dzień wakacji, po długich namowach Hanny postanowił nie wyjeżdżać i nie szukać Lovegood. Śniadanie mieli zjeść razem, więc Neville spakował swój kufer i teleportował się do baru. Miał tu swój pokój w którym spędzał te kilka dni przerwy przed kolejnym wyjazdem w poszukiwaniu byłej Krukonki. Nie miał gdzie się podziać, oczywiście mógłby zostać w zamku, jednakże nie chciał tam przebywać jeśli nie musiał. W pokoju, pod oknem postawił kufer, tak jak zawsze, przebrał się pospiesznie i zszedł na dół. Gdy tylko zobaczy byłą Puchonkę wyznał jej, że zostaje i przyjmuje posadę zaproponowaną przez McGonagall. Hanna nie posiadała się z radości. Utkwiła w nim swoje spojrzenie i natychmiast pocałowała. Delikatnie i czule, obejmując przy tym jego twarz. Neville nie ku swojemu zdziwieniu, odwzajemnił pocałunek. W głębi serca czuł, że dalsze czekanie nie ma najmniejszego sensu. Pod koniec wakacji byli już małżeństwem. Każde na swój sposób szczęśliwe. Jednak Neville Longbottome wiedział, że miłość do tej jedynej pozostanie w sercu na zawsze. W tym samym czasie w pewnej cichej mugolskiej kawiarni oddalonej od Londynu o kilkaset kilometrów siedziała pewna niebieskooka blondynka, czytająca ukradkiem gazetę czarodziejów, na której nagłówek na pierwszej stronie głosił:

HANNA ABBOTT (aurorka) & NEVILLE LONGBOTTOME ( Nauczyciel zielarstwa w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie) Powiedzieli sobie sakramentalne TAK!

 Serce Luny Lovegood zamarło, ziściło się to czego obawiała się najbardziej. Straciła Neville na zawsze.
Siedziała nieruchomo patrząc na zdjęcie w gazecie. Oni tam byli. Nie mogła uwierzyć, że to już koniec, z wieścią o ich małżeństwie zamknęła pewien rozdział w swoim życiu. Gdy zdała sobie sprawę, że zaraz zacznie dławic się swoimi gorzkimi łzami szybko wyszła z kawiarni, zapragnęła jak najszybciej znaleźć się w swoim obskurnym pokoju motelowym z dala od wścibskich oczu innych ludzi. Wchodząc do sypialni jej nozdrza zostały natychmiast zaatakowane przez ostry smród stęchlizny i pleśni, odór był na tyle nie do wytrzymania, że natychmiast pożałowała, że nie zostawiła rano otwartego okna w sypialni. Oporna stara futryna okna nie chciała jednak puścić. Luna cmoknęła z niezadowoleniem i odpuściła dalsze mocowanie. Zdenerwowana swoja bezradnością usiadła na zarwanym łóżku i zaczęła ze złością rozrzucać swoje ubrania na podłogę, gdy atak furii minął zakryła twarz dłońmi i cicho łkała z bezradności. Od przeczytania tego cholernego artykułu cały czas miała przed oczami ślubne zdjęcie Nevilla i Hanny, wyglądali na szczęśliwych. Obraz ukochanego, który trzyma w ramionach inną kobietę sprawił, że jej serce stanęło w miejscu, rozpadło się na miliony kawałeczków, widok ten był dla niej tak samo traumatyczny jak tamten, gdy przyłapała ich w barze. To wpłynęło w znacznym stopniu na to, iż postanowiła uciec i nie wracać. Myślała, że będąc daleko od niego będzie mniej bolało, myliła się. Setki razy chciała stanąć z nim twarzą w twarz i porozmawiać, wyjaśnić tę sytuację, później karciła siebie samą za te myśli, tłumaczyła sobie, że przecież oni są szczęśliwi i tylko by im przeszkadzała. Dziś widząc ich radosnych uświadomiła sobie tylko, że zrobiła dobrze zostając w ukryciu. Jej przypuszczenia o szczęśliwym związku Longbottoma i Abbott sprawdziły się, od jej ucieczki prawdopodobnie oficjalnie zostali parą. Poświęciła się dla nich zostawiając ojca i przyjaciół. Na początku nie wpadło jej do głowy inne wyjście, a zbiegiem czasu zdała sobie sprawę, że tak jest najlepiej. Do ojca pisała tylko kartki Świąteczne, jednak ani razu nie przeczytała odpowiedzi. Nigdy nie zdradzała swojego miejsca pobytu, odchodziła zanim zdążyła przyjść jakakolwiek wiadomość. Kilka razu napotykała na swojej drodze sowy, lecz nigdy nie odbierała od nich listów, rzucała na nie zaklęcie zapomnienia i odsyłała nigdy nie otwierając żadnego zawiniątka. Jednakże rok temu coś się stało. W chwili załamania zdała sobie sprawę, że potrzebuje pomocy, poczuła chęć skontaktowania się z osobą, która ją wysłucha i zrozumie. Ron i Harry nie wchodzili w grę, natychmiast wydali by gdzie się ukrywa. Hermiona i Ginny mimo, że były kochane i na pewno pozostały by jej lojalne, nie wchodziły w rachubę, Lovegood była pewna, że zadawałyby zbyt dużo pytań, a ona nie miała najmniejszej ochoty tego wszystkiego tłumaczyć. Jej myśli natychmiast powędrowały do wspomnień z dnia, gdy opuściła zamek. Rolf Scamander zatrzymał ją prosząc, a wręcz błagając o kontakt. Wtedy to zignorowała , samotność w jakimś stopniu działał na nią kojąco. Więc teraz wahała się czy jest sens napisać do niego po czterech latach ciszy. Po kilku dniach intensywnego analizowania za i przeciw, zrobiła to - napisała do niego długi list przepraszając w nim za milczenie i prosząc o jakieś informacje na temat jej bliskich. Mężczyzna odpisał niemalże natychmiast, tak że dziewczyna już następnego dnia rano otrzymała odpowiedz. Z pierwszym listem dostała od niego sowę, żeby mogła bez przeszkód się z nim kontaktować kiedy tylko będzie tego potrzebowała. Niebieskooka była niemalże pewna, że ten czekał na jej wiadomość przez ten cały czas i nie myliła się. Ta myśl napawała ją szczęściem, była podekscytowana, że ktoś jednak o niej pamiętał i czekał. Pisali do siebie regularnie, on dokładnie relacjonował jej jak toczy się życie jej bliskich, stał się powiernikiem jej myśli, troszczył się o jej samopoczucie. Robił to, bo czekał na nią przez te wszystkie miesiące męki, którą znosił, gdy odeszła z jego życia. Z posady nauczyciela zrezygnował natychmiast po zniknięciu Luny. Potem budziły go senne koszmary, w których widział martwe ciało ukochanej, lub te w którym układa sobie życie z dala od niego, nadal ciągle o niej myślał i czekał na wiadomość , gdyż był przekonany, że są dla siebie stworzeni, czuł iż ten dzień nadejdzie niebawem. Tego ranka, gdy trzymał w dłoniach list od niej - te kilka słów nabazgranych na kartce, czytał go raz po raz bojąc się, że to kolejny sen. Zdał sobie sprawę, że marzenia o jej czerwonych ustach i pięknych długich blond włosach nie były zmarnowanym czasem, dla niego był to zwiastun nadchodzących wydarzeń. Jednak ona ograniczała się tylko do pisania listów. Musiał się zadowolić tylko tym. Mimo iż mu to nie wystarczało nie naciskał na ukochaną, postanowił cierpliwie czekać i trwać na tyle blisko byłej profesorki na ile mu pozwalała. Oboje nie przypuszczali, że to właśnie ten dzień będzie przełomowy w ich relacjach, ponieważ dziś po tym jak Luna dowiedziała się prawdy o losach swojego byłego chłopaka, zdecydowała się na pierwsze spotkanie z Rolfem, pierwsze od pięciu lat. Zdała sobie sprawę, że nie może odpychać go od siebie – nie zasługiwał na to. Wiedziała, że może mu zaufać. Siadając przy biurku jednocześnie sięgnęła po kartkę i długopis. Mugole zawsze ją fascynowali, a przez ostatnie wydarzenia przebywała praktycznie wyłącznie w ich otoczeniu. Studiowanie w szkole mugoloznawstwo okazało się dla niej bardzo przydatne. Odnajdowała się bez problemu w ich świecie, a wykonanie codziennych czynności było dla niej dziecinnie proste, była przekonana, że co niektóry czarodziej nie umiałby zapalić światła lub włączyć pralki bez użycia różdżki. Przywiązała list do nogi sowy i zaczęła mocować się po raz kolejny z oknem, po kilku minutach na szczęście jej się udało, otworzyła szeroko okno i wypuściła sowę na zewnątrz, następnie czekała, teraz nic więcej nie mogła zrobić. Popatrzyła na bałagan, który zrobiła. Pozbierała z podłogi wszystkie ubrania i inne rzeczy chowając je do swojej podróżnej torby. Zdecydowała, że niezależnie od przebiegu nadchodzącej rozmowy z Rolfem nie zostanie w tym obskurnym miejscu ani jednego dnia dłużej. Zadowolona z choć jednej dobrej decyzji dzisiejszego dnia, położyła się do łóżka i zasnęła. Do rana już nic nie zaprzątało jej głowy, nic poza odgłosem świerszczy za oknem, które mimo początkowego rozdrażnienia, odciągały jej uwagę od ponurych myśli i delikatnie ukołysały do snu. Nad ranem, jeszcze przed świtaniem obudziła ją powracająca sowa. Zaspana wstała by odebrać list przez nią przyniesiony, jednakże tym razem nic dla niej nie miała. Nie zdziwiło ją to - „Rolf zawsze odpisywał” - powtarzała sobie w myślach. Zastanawiała się czy przypadkiem nie zrobiła czegoś co mogło by się nie spodobać mężczyźnie. Po tym zaskakującym dla niej zdarzeniu nie mogąc już zasnąć postanowiła wstać. Po szybkim prysznicu i narzuceniu na siebie koszulki oraz krótkich szortów, rozejrzała się po pokoju czy przypadkiem nie zapomniała wczoraj czegoś spakować. Doszła do wniosku, że jednak Scamander nie mógł lub nie chciał się z nią zobaczyć skoro na jej wiadomość odpowiedział milczeniem. Ogarnęła wszystko i zeszła na dół na śniadanie, widząc przyniesione jej danie natychmiast straciła apetyt, zrezygnowała więc z posiłku i zdecydowała się tylko wypić kawę. W pokoju narzuciła sobie torbę na ramię i gdy już miała wychodzić w drzwiach wpadł na nią zgrzany Rolf trzymając w dłoni papierową torbę z której wydobywał się bardzo przyjemny i aromatyczny zapach. Ku jej zadowoleniu natychmiast przekazał jej pakunek:
- To na śniadanie, nie wiem czy już jadłaś. – Zaczął niepewnie. Luna tylko pokiwała głową i lekko się uśmiechnęła do niego.- Myślałem, że już cię tu nie zastanę, ale dobrze, że zdążyłem. Scamander na widok jej pięknej twarzy zareagował spontanicznie biorąc dziewczynę w objęcia. Z początku Lunę to nieco zaskoczyło, ale czując jego obecność zrobiło jej się tak niezmiernie dobrze, że postanowiła trwać w tej chwili bez końca. Gdy niechętnie oderwali się od siebie Rolf złapał torbę Lovegood i zarzucił ją sobie na ramie. Na dole w recepcji Luna wymeldowała się i wraz ze swoim gościem wyszli na zewnątrz. Wciąż było parno, mimo iż lato zbliżało się ku końcowi. Dziewczyna złapała Rolfa za rękę i pociągnęła w stronę jednej ze ślepych uliczek.
- Znam wspaniałe miejsce na skonsumowanie tych pyszności. – Wyznała z uśmiechem, wymachując jednocześnie papierową torbą, uwalniając przy tym kolejną woń aromatycznego zapachu. Uśmiechnęli się do siebie nadal kurczowo trzymając swoje dłonie.

- Zaufaj mi. – Powiedziała cicho, po czym teleportowali się z trzaskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz