Wiem kochani, że nuna pojawia się
często, ale chcę szybko ja skończyć i zacząć coś nowego. Syśka
Hanna Abbott jednak nie
zrezygnowała z prowadzenia Dziurawego Kotła. Niedługo po zniknięciu Luny zmarł
dotychczasowy właściciel, a ona otrzymała go w spadku. Zamieszkała w jednym z
pokoi na górze, wiodła spokojne życie. Neville był dla niej wszystkim co miała,
jednak jego serce wciąż należało do byłej ukochanej, która opuściła go bez
słowa. Ból, który czuł przez te wszystkie lata nie zmalał ani odrobinę. Kobieta
trwała przy nim nie oczekując niczego. Chciała dać mu czas. Pocieszała, gdy ten
płakał za Luną.
Mimo iż każde słowo o Lovegood powodowało u niej ból i zazdrość
jednak nie dała tego po sobie poznać. Miała do niej żal, że opuściła Nevilla,
który tak potwornie tęsknił i rozpaczał. Patrząc na pogłębiającego się w
depresje ukochanego nie mogła pojąć jak można skrzywdzić tak wspaniałego
mężczyznę p tak nieskazitelnie dobrym sercu. W niektórych momentach pragnęła,
aby Luna wróciła i złagodziła ból Longbottoma. Każde z nich szukało Luny na
własną rękę, pisali listy oraz wypytywali znajomych z nadzieją, że być może
kontaktowała się z nimi. Hanna trzymała to wszystko w tajemnicy, gdyż nie
chciała wprowadzić Nevilla w zakłopotanie. Ich starania mijały się jednak z celem.
Sowy wracały z niedostarczonymi listami, nikt nie wiedział, gdzie się znajduje.
Bardzo dobrze ukrywała się. Abbott modliła się aby nadszedł dzień w którym
będzie przy nim, nie jako powierniczka i pocieszycielka, ale jako ukochana
kobieta, towarzyska życia, wreszcie żona. Była pewna, że da mu szczęście i
czekała pokornie, aż ten to zrozumie. Tylko tego pragnęła. Minęło pięć lat od
zniknięcia Luny. Profesor zielarstwa siedział przed wejściem do jednych ze
swoich szklarni. Wspominał ją, a te wspomnienia ciągle bolały równie mocno i
dotkliwie jak pierwszego dnia po jej odejściu. Wiedział, że chwile, które
dzielili w murach tej szkoły nie należały do najlepszych, ale też nie stanowiły
powodu do takiego cichego i nagłego odejścia. Księżyc świecił na tyle mocno, że
całe błonia przed szkołą były idealne oświetlone. Przypomniał sobie ten dzień w
którym go opuściła. Wczoraj jak każdego dnia wysłał trzy różne sowy z listami
do niej, dziś po śniadaniu wszystkie wróciły, jak zwykle zapieczętowane,
nieodebrane. Szmat czasu, a jednak dla niego to było całe życie, znacznie ze
siwiał i zmizerniał przez ten okres. Całe wakacje i święta spędzał na szukaniu
ukochanej, bezskutecznie. Zapadła się jak kamień w wodę. Jej ojciec, ani żaden
z ich przyjaciół nie miał od niej żadnej wiadomości. Jego wzrok zatrzymał się
na Zakazanym lesie.To tu zasnął dokładnie pięć lat temu, zanim Hanna go
znalazła. Na samo wspomnienie, po jego zmęczonej twarzy spłynęły stróżką łzy.
Była Puchonka wiernie trwała u jego boku, on sam nie mógł określić kim była w
jego życiu. Znajoma ze szkoły, to wszystko co mu przychodziło do głowy. Ona
prowadziła Dziurawego Kotła i została aurorem jak zamierzała. Pozostały czas
poświęcała jemu, nawet jeśli on opierał się, ona ignorowała jego odmowy. Po
kilkunastu minutach zadumy wyciągnął z kieszeni pierścionek. Ten sam, który w
amoku rzucił w gąszcz w zakazanym lesie. Gdy tylko otrząsnął się z pierwszego
szoku postanowił go odszukać z nadzieją, że kobieta dla której był przeznaczony
wróci, przyjmie go i będzie nosić na serdecznym palcu. Marzył o tym codziennie
przed snem wyobrażał sobie jak wraca. Przyjął by ją wtedy bez słowa i wszystko
by jej wybaczył. Ten dzień jednak nie nadchodził. Zastanawiał się nad swoim
życiem, chciał odejść ze szkoły, ponieważ wspomnienia z Hogwartem zawsze
łączyły się z tymi które spędził z Luną, coraz częściej starał się zapomnieć.
McGonagall zaproponowała mu, aby od przyszłego roku został opiekunem
Gryffindoru. Poważnie zastanawiał się nad jej prepozycją, która była bardzo
kusząca oraz nad tym co dalej z jego życiem. Trzymał mocno pierścionek, aż
bolały go zaciśnięte na nim palce, ból był jak ukojenie, pomagał mu zapomnieć.
Gdy dopadła go senność leniwie wstał z ziemi i poszedł powoli w stronę zamku.
Czuł się jak zbity pies niezdolny do jakiegokolwiek życia, nie miał nikogo
oprócz babki na cmentarzu i obłąkanych rodziców w Świętym Mungu. Kochał ich nad
życie, lecz wiedział, ze nie może liczyć od nich na jakąkolwiek radę lub pomoc.
Jeszcze jako dziecko łudził się, że jest inaczej, jednak z perspektywy czasu
zmienił zdanie. W swoim gabinecie zrzucił z siebie całą garderobę i wszedł pod
prysznic. Dość szybko zasnął, na tyle szybko, że nie zdążył pomyśleć o awansie,
relacjach z Hanną oraz tęsknocie za Luną. Rano gdy tylko się obudził był
pewien, że pierwszy raz od lat spał dobrze i przede wszystkim bez koszmarów,
które nawiedzały jego i tak płytki oraz lekki sen. Wstał i wyjrzał przez okno.
Nadszedł pierwszy dzień wakacji, po długich namowach Hanny postanowił nie
wyjeżdżać i nie szukać Lovegood. Śniadanie mieli zjeść razem, więc Neville
spakował swój kufer i teleportował się do baru. Miał tu swój pokój w którym
spędzał te kilka dni przerwy przed kolejnym wyjazdem w poszukiwaniu byłej
Krukonki. Nie miał gdzie się podziać, oczywiście mógłby zostać w zamku,
jednakże nie chciał tam przebywać jeśli nie musiał. W pokoju, pod oknem
postawił kufer, tak jak zawsze, przebrał się pospiesznie i zszedł na dół. Gdy
tylko zobaczy byłą Puchonkę wyznał jej, że zostaje i przyjmuje posadę
zaproponowaną przez McGonagall. Hanna nie posiadała się z radości. Utkwiła w
nim swoje spojrzenie i natychmiast pocałowała. Delikatnie i czule, obejmując
przy tym jego twarz. Neville nie ku swojemu zdziwieniu, odwzajemnił pocałunek.
W głębi serca czuł, że dalsze czekanie nie ma najmniejszego sensu. Pod koniec
wakacji byli już małżeństwem. Każde na swój sposób szczęśliwe. Jednak Neville
Longbottome wiedział, że miłość do tej jedynej pozostanie w sercu na zawsze. W
tym samym czasie w pewnej cichej mugolskiej kawiarni oddalonej od Londynu o kilkaset
kilometrów siedziała pewna niebieskooka blondynka, czytająca ukradkiem gazetę
czarodziejów, na której nagłówek na pierwszej stronie głosił:
HANNA ABBOTT (aurorka) &
NEVILLE LONGBOTTOME ( Nauczyciel zielarstwa w szkole Magii i Czarodziejstwa w
Hogwarcie) Powiedzieli sobie sakramentalne TAK!
Serce Luny Lovegood zamarło, ziściło się to
czego obawiała się najbardziej. Straciła Neville na zawsze.
Siedziała nieruchomo patrząc na
zdjęcie w gazecie. Oni tam byli. Nie mogła uwierzyć, że to już koniec, z
wieścią o ich małżeństwie zamknęła pewien rozdział w swoim życiu. Gdy zdała
sobie sprawę, że zaraz zacznie dławic się swoimi gorzkimi łzami szybko wyszła z
kawiarni, zapragnęła jak najszybciej znaleźć się w swoim obskurnym pokoju
motelowym z dala od wścibskich oczu innych ludzi. Wchodząc do sypialni jej
nozdrza zostały natychmiast zaatakowane przez ostry smród stęchlizny i pleśni,
odór był na tyle nie do wytrzymania, że natychmiast pożałowała, że nie
zostawiła rano otwartego okna w sypialni. Oporna stara futryna okna nie chciała
jednak puścić. Luna cmoknęła z niezadowoleniem i odpuściła dalsze mocowanie.
Zdenerwowana swoja bezradnością usiadła na zarwanym łóżku i zaczęła ze złością
rozrzucać swoje ubrania na podłogę, gdy atak furii minął zakryła twarz dłońmi i
cicho łkała z bezradności. Od przeczytania tego cholernego artykułu cały czas
miała przed oczami ślubne zdjęcie Nevilla i Hanny, wyglądali na szczęśliwych.
Obraz ukochanego, który trzyma w ramionach inną kobietę sprawił, że jej serce
stanęło w miejscu, rozpadło się na miliony kawałeczków, widok ten był dla niej
tak samo traumatyczny jak tamten, gdy przyłapała ich w barze. To wpłynęło w
znacznym stopniu na to, iż postanowiła uciec i nie wracać. Myślała, że będąc
daleko od niego będzie mniej bolało, myliła się. Setki razy chciała stanąć z
nim twarzą w twarz i porozmawiać, wyjaśnić tę sytuację, później karciła siebie
samą za te myśli, tłumaczyła sobie, że przecież oni są szczęśliwi i tylko by im
przeszkadzała. Dziś widząc ich radosnych uświadomiła sobie tylko, że zrobiła
dobrze zostając w ukryciu. Jej przypuszczenia o szczęśliwym związku Longbottoma
i Abbott sprawdziły się, od jej ucieczki prawdopodobnie oficjalnie zostali
parą. Poświęciła się dla nich zostawiając ojca i przyjaciół. Na początku nie
wpadło jej do głowy inne wyjście, a zbiegiem czasu zdała sobie sprawę, że tak
jest najlepiej. Do ojca pisała tylko kartki Świąteczne, jednak ani razu nie
przeczytała odpowiedzi. Nigdy nie zdradzała swojego miejsca pobytu, odchodziła
zanim zdążyła przyjść jakakolwiek wiadomość. Kilka razu napotykała na swojej
drodze sowy, lecz nigdy nie odbierała od nich listów, rzucała na nie zaklęcie
zapomnienia i odsyłała nigdy nie otwierając żadnego zawiniątka. Jednakże rok
temu coś się stało. W chwili załamania zdała sobie sprawę, że potrzebuje
pomocy, poczuła chęć skontaktowania się z osobą, która ją wysłucha i zrozumie.
Ron i Harry nie wchodzili w grę, natychmiast wydali by gdzie się ukrywa.
Hermiona i Ginny mimo, że były kochane i na pewno pozostały by jej lojalne, nie
wchodziły w rachubę, Lovegood była pewna, że zadawałyby zbyt dużo pytań, a ona
nie miała najmniejszej ochoty tego wszystkiego tłumaczyć. Jej myśli natychmiast
powędrowały do wspomnień z dnia, gdy opuściła zamek. Rolf Scamander zatrzymał
ją prosząc, a wręcz błagając o kontakt. Wtedy to zignorowała , samotność w
jakimś stopniu działał na nią kojąco. Więc teraz wahała się czy jest sens
napisać do niego po czterech latach ciszy. Po kilku dniach intensywnego
analizowania za i przeciw, zrobiła to - napisała do niego długi list
przepraszając w nim za milczenie i prosząc o jakieś informacje na temat jej
bliskich. Mężczyzna odpisał niemalże natychmiast, tak że dziewczyna już
następnego dnia rano otrzymała odpowiedz. Z pierwszym listem dostała od niego
sowę, żeby mogła bez przeszkód się z nim kontaktować kiedy tylko będzie tego
potrzebowała. Niebieskooka była niemalże pewna, że ten czekał na jej wiadomość
przez ten cały czas i nie myliła się. Ta myśl napawała ją szczęściem, była
podekscytowana, że ktoś jednak o niej pamiętał i czekał. Pisali do siebie
regularnie, on dokładnie relacjonował jej jak toczy się życie jej bliskich,
stał się powiernikiem jej myśli, troszczył się o jej samopoczucie. Robił to, bo
czekał na nią przez te wszystkie miesiące męki, którą znosił, gdy odeszła z
jego życia. Z posady nauczyciela zrezygnował natychmiast po zniknięciu Luny.
Potem budziły go senne koszmary, w których widział martwe ciało ukochanej, lub
te w którym układa sobie życie z dala od niego, nadal ciągle o niej myślał i
czekał na wiadomość , gdyż był przekonany, że są dla siebie stworzeni, czuł iż
ten dzień nadejdzie niebawem. Tego ranka, gdy trzymał w dłoniach list od niej -
te kilka słów nabazgranych na kartce, czytał go raz po raz bojąc się, że to
kolejny sen. Zdał sobie sprawę, że marzenia o jej czerwonych ustach i pięknych
długich blond włosach nie były zmarnowanym czasem, dla niego był to zwiastun
nadchodzących wydarzeń. Jednak ona ograniczała się tylko do pisania listów.
Musiał się zadowolić tylko tym. Mimo iż mu to nie wystarczało nie naciskał na
ukochaną, postanowił cierpliwie czekać i trwać na tyle blisko byłej profesorki
na ile mu pozwalała. Oboje nie przypuszczali, że to właśnie ten dzień będzie
przełomowy w ich relacjach, ponieważ dziś po tym jak Luna dowiedziała się
prawdy o losach swojego byłego chłopaka, zdecydowała się na pierwsze spotkanie
z Rolfem, pierwsze od pięciu lat. Zdała sobie sprawę, że nie może odpychać go
od siebie – nie zasługiwał na to. Wiedziała, że może mu zaufać. Siadając przy
biurku jednocześnie sięgnęła po kartkę i długopis. Mugole zawsze ją
fascynowali, a przez ostatnie wydarzenia przebywała praktycznie wyłącznie w ich
otoczeniu. Studiowanie w szkole mugoloznawstwo okazało się dla niej bardzo
przydatne. Odnajdowała się bez problemu w ich świecie, a wykonanie codziennych
czynności było dla niej dziecinnie proste, była przekonana, że co niektóry
czarodziej nie umiałby zapalić światła lub włączyć pralki bez użycia różdżki.
Przywiązała list do nogi sowy i zaczęła mocować się po raz kolejny z oknem, po
kilku minutach na szczęście jej się udało, otworzyła szeroko okno i wypuściła
sowę na zewnątrz, następnie czekała, teraz nic więcej nie mogła zrobić.
Popatrzyła na bałagan, który zrobiła. Pozbierała z podłogi wszystkie ubrania i
inne rzeczy chowając je do swojej podróżnej torby. Zdecydowała, że niezależnie
od przebiegu nadchodzącej rozmowy z Rolfem nie zostanie w tym obskurnym miejscu
ani jednego dnia dłużej. Zadowolona z choć jednej dobrej decyzji dzisiejszego
dnia, położyła się do łóżka i zasnęła. Do rana już nic nie zaprzątało jej
głowy, nic poza odgłosem świerszczy za oknem, które mimo początkowego
rozdrażnienia, odciągały jej uwagę od ponurych myśli i delikatnie ukołysały do
snu. Nad ranem, jeszcze przed świtaniem obudziła ją powracająca sowa. Zaspana
wstała by odebrać list przez nią przyniesiony, jednakże tym razem nic dla niej
nie miała. Nie zdziwiło ją to - „Rolf zawsze odpisywał” - powtarzała sobie w
myślach. Zastanawiała się czy przypadkiem nie zrobiła czegoś co mogło by się
nie spodobać mężczyźnie. Po tym zaskakującym dla niej zdarzeniu nie mogąc już
zasnąć postanowiła wstać. Po szybkim prysznicu i narzuceniu na siebie koszulki
oraz krótkich szortów, rozejrzała się po pokoju czy przypadkiem nie zapomniała
wczoraj czegoś spakować. Doszła do wniosku, że jednak Scamander nie mógł lub
nie chciał się z nią zobaczyć skoro na jej wiadomość odpowiedział milczeniem.
Ogarnęła wszystko i zeszła na dół na śniadanie, widząc przyniesione jej danie
natychmiast straciła apetyt, zrezygnowała więc z posiłku i zdecydowała się tylko
wypić kawę. W pokoju narzuciła sobie torbę na ramię i gdy już miała wychodzić w
drzwiach wpadł na nią zgrzany Rolf trzymając w dłoni papierową torbę z której
wydobywał się bardzo przyjemny i aromatyczny zapach. Ku jej zadowoleniu
natychmiast przekazał jej pakunek:
- To na śniadanie, nie wiem czy
już jadłaś. – Zaczął niepewnie. Luna tylko pokiwała głową i lekko się
uśmiechnęła do niego.- Myślałem, że już cię tu nie zastanę, ale dobrze, że
zdążyłem. Scamander na widok jej pięknej twarzy zareagował spontanicznie biorąc
dziewczynę w objęcia. Z początku Lunę to nieco zaskoczyło, ale czując jego
obecność zrobiło jej się tak niezmiernie dobrze, że postanowiła trwać w tej
chwili bez końca. Gdy niechętnie oderwali się od siebie Rolf złapał torbę
Lovegood i zarzucił ją sobie na ramie. Na dole w recepcji Luna wymeldowała się
i wraz ze swoim gościem wyszli na zewnątrz. Wciąż było parno, mimo iż lato
zbliżało się ku końcowi. Dziewczyna złapała Rolfa za rękę i pociągnęła w stronę
jednej ze ślepych uliczek.
- Znam wspaniałe miejsce na
skonsumowanie tych pyszności. – Wyznała z uśmiechem, wymachując jednocześnie
papierową torbą, uwalniając przy tym kolejną woń aromatycznego zapachu.
Uśmiechnęli się do siebie nadal kurczowo trzymając swoje dłonie.
- Zaufaj mi. – Powiedziała cicho,
po czym teleportowali się z trzaskiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz