Trochę smutne mi się wybrały opowiadania, ale mam nadzieję, że się
spodobają ;)
Syśka
SERCE (DRACO/MCGONAGALL)
Tej nocy bram Hogwartu dzielnie strzegli nauczyciele, aurorzy oraz
starsi uczniowie. Voldemort atakował wraz z swoim śmierciożercami.
Draco Malfoy biegł przez zimne korytarze zamku szukając rannych
oraz pierwszorocznych uczniów. Musieli zostać natychmiast ewakuowani z zamku
przy pomocy tajemnego przejścia w pokoju życzeń. Zwolennicy Czarnego Pana z
łatwością minuta po minucie, osłabiali wszystkie zaklęcia ochronne. To miała
być decydująca bitwa. Dobro czy zło? Potter czy Voldemort? Już niedługo…
Draco przykucnął pod ścianą był doszczętnie wyczerpany.
Świadomość, że niedługo może umrzeć nie była dobrą perspektywą, lecz pocieszała
go myśl o jego matce, której nic nie groziło. Była czujnie strzeżona przez
Zakon, był o nią spokojny. Nagle przypomniał sobie rozmowę, którą przeprowadził
z McGonagall, szedł do niej z dusza na ramieniu gotowy błagać na kolanach o
pomoc. Pod działaniem Veritaserum obiecał zająć miejsce nieżyjącego Snape i
szpiegować dla Zakonu Feniksa. Przez rok donosił o wszystkich poczynaniach
Lorda Voldemorta w zamian za ochronę nad jego matką, ten układ bardzo mu
odpowiadał, nie obchodziło go czy inni mu ufali, najważniejsze było, że ona,
chociaż...
Jednak tydzień temu Voldemort porwał Pottera, on wiedział gdzie go
zabrał i uwolnił go. Zdradził się… Jednak świadomość, że ktoś mógł zginąć, a
ona stał bezczynnie i patrzył na to była dla niego nie do przyjęcia. Jego
odwaga, a co do niektórych głupota była odebrana negatywnie, nie dziwiło go to
jednak. Nikt nie próbował postawić się w jego sytuacji. Stać w ukryciu i
obserwować powolna śmierć, nie potrafił tak.
Minevra, obecna dyrektorka okazała się jedyną osoba, która zaufała
jego słowom, Nigdy nie darzył takim szacunkiem żadnej kobiety, prócz własnej
matki. Przypomniał sobie lata szkolne, kiedy nią gardził. Teraz, gdy o tym
myślał wiedział, że chodziło tylko o to, że jest opiekunka gryffonów… I nic po
za tym.
Biegł w kierunku wielkiej sali, musiał stanąć ze śmiercią twarzą w
twarz i bronić szkoły do ostatniej kropli krwi, nic mu nie pozostało. Obiecał
to matce, gdy dowiedzieli się się, że ojciec oddał za nich życie. Czy miał inne
wyjście? I czy chciał innego życia? Stanowczo nie... Blondyn był dumny ze
swojej rodziny, choć nigdy nie mógł zgodzić się do końca z zwyczajami
panującymi w ich domu Malfoy Manor. Popełniać błędy potrafi każdy sztuką jest
chcieć i móc je naprawić, a właśnie taką postawą kierował się Draco w ostatnim
czasie.
Mijając korytarze od czasu do czasu zerkał przez okno, obserwował
biegnących śmierciożerców. Postanowił natychmiast odnaleźć McGonagall. Jednak
nigdzie jej nie było. Biegł ile sił w nogach tracąc przy tym oddech. Kręciło mu
się w głowie, ciśnienie rozsadzało mu skroń.. Gdzie ona jest do cholery?
Przeczuwał, że to ich ostatnia noc, że już nie będzie okazji by jej tego
powiedzieć. Gorzkie łzy skutecznie zmniejszały mu widoczność... Ten smutek
rozsadzający serce. Nagle ją zobaczył, pojedynkowała się z jego ciotką
Bellatrix. Szykuje się rodzinne spotkanie. - pomyślał, zaśmiewając się w duchu,
rozpacz nagle zmieniła się w diaboliczna złość miał, ochotę rozszarpać ją
gołymi rękami, czuć jej krew na swoich dłoniach. Zobaczyła go, ich oczy się
spotkały.
- Co za spotkanie Dracuś - Powiedziała tym swoim przesadnie
słodkim głosem, mając nadal wycelowaną różdżkę w pierś Minevry McGonagall.
- Nie wstyd ci odzywać się do syna swojej siostry? Siostry, która
pragniesz zabić?! - Warknął. - Na twarzy Lastregen pojawił się nagły wyraz
obrzydzenia.
- Jak śmiesz tą zdrajczynie krwi nazywać moją siostrą?! Dla mnie
jest teraz szlamowatą suka! - Wykrzyczała podnosząc wyżej różdżkę.
Bez zastanowienia Draco stanął miedzy nią, a nauczycielką.
- Chcesz oddać za nią życie plugawcu? Spokojnie zabije was oboje -
Odparła śmiejąc się szyderczo.
Dyrektorka odepchnęła Dracona osłaniającego jej ciało. Nie w smak
jej było poświęcenie byłego ucznia. Draco z łoskotem opadł na podłogę. Bella z
drwiną w oczach podeszła bliżej,
zmieszany reakcją kobiety, błyskawicznie wstał wracając do poprzedniego
miejsca, musiał by być żywa tarcza chroniącą jej serce. W tym samym momencie
usłyszał dźwięk słów ciotki, kiedy wypowiadała jedno z trzech zaklęć
niewybaczalnych.
- Avada K... - Spojrzał w oczy Minevrie nie miała szans na obronę,
w ostatniej chwili udało mu się przyjąć atak Belli swoim własnym ciałem,
zielony błysk ugodził jego ciało, po czym bezwładnie osunęło się na podłogę.
Była gryffonka natychmiast oddała atak zabijając jednym zaklęciem swojego
wroga. Padła na zimna posadzkę tuląc do serca martwe bezwładne ciało...
Do swojego serca, które biło tylko dzięki nie mu...
A serce Dracona Malfoya do ostatniej chwili biło tylko dla niej.
WIECZNA MIŁOŚĆ (TONKS/LUPIN)
- Bardzo się boję skarbie. Nie chcę cię opuszczać. - Nimfadora
Tonks czule obejmowała swojego malutkiego synka. Teddy był ślicznym zdrowym
chłopczykiem. Zdolności magiczne odziedziczył po matce. Zmieniał kolor włosów,
co godzinę śmiejąc się przy tym słodko. Teraz siedziała na fotelu trzymając
swój skarb i myślała o wszystkich drogich jej osobach, które teraz walczyły o
wolność. Chcieli pozbyć się Voldemorta. Remus walczy, a ona siedzi bezczynnie i
czeka. Zaczęła cicho płakać. Ostrożnie wstała i odłożyła śpiącego synka do
łóżeczka.
- Zawsze będę przy tobie synku - Powiedziała i ucałowała go czule.
Szybko otarła łzy i skierowała się do salonu gdzie siedziała jej matka.
- Mamo muszę iść nie wytrzymam. Tam są wszyscy moi bliscy. Zostań
tu z Teddym. Opiekuj się nim. Proszę mamo - Andromeda zaczęła płakać.
- Nie chcę Cię stracić córeczko - Łkała w ramionach córki.
- Mamo, muszę. Kocham cie.
- Ja ciebie też - Tonks w obawie przed kolejnymi łzami szybko
opuściła dom i deporatowała się do domu Aberfortha Dumbledora.
- Musisz mi pomoc błagam cie.
Pomógł jej bez zastanowienia i sam postanowił iść walczyć. Nie
mógł znieść dłużej siedzenia w ukryciu. Szli tunelem, który był jednym z
przejść do Hogwartu. Na końcu tunelu znajdowały się drzwi prowadzące do pokoju
życzeń. Tonks natychmiast wybiegła na korytarz zamku szukając swoich bliskich.
W między czasie rzucając kilka zaklęć oszałamiających na śmierciożerców, którzy
stanęli na jej drodze. Nagle zobaczyła go stał przy wejściu wielkiej sali.
Chciała krzyczeć, ale emocje i wzruszenie stłumiły jej głos. Podbiegła do niego
i mocno się przytuliła.
- Remusie wybacz mi, nie mogła tam siedzieć bezczynnie i czekać...
- płakała w jego rękaw.
- Co z Teddym? - spytał cicho
- Jest z moja matką - odpowiedziała. Małżonkowie mocno się
przytulili. Po czym Tonks delikatnie pocałowała męża.
- Musimy iść na wierzę astronomiczną - powiedział były nauczyciel.
Złapali się za ręce i pobiegli ile sił w nogach. Na miejscu obserwowali w
milczeniu jak zaklęcia ochronne puszczają od ataków sprzymierzeńców Voldemorta.
Lupin mocniej ścisnął dłoń ukochanej. Spojrzeli sobie w oczy i powiedzieli
szeptem ostatni raz "Kocham cie". Nagle dostrzegli biegnących w ich
stronę dwójkę śmierciożerców trzymających w dłoniach wyciągnięte różdżki
celujące w ich stronę. To Lastragene z Dołohowem. Rzucili na nich śmiertelne
zaklęcie niewybaczalne. Upadli na ziemię nadal trzymając swoje dłonie. Ich
martwe oczy były skierowane w swoją stronę. A w nich nie malował się strach
tylko miłość. Ich serca stanęły. Już nigdy nie będą bić.
Dziesięć lat później.
Harry wchodził do zakazanego lasu. Gotowy na śmierć. W jego głowie
szumiały słowa: "Musi umrzeć." To ostatnie wspomnienie Snape. Czuł
ból z powodu jego śmierci nie spodziewał się ile mu zawdzięcza, a teraz go nie
ma. Opłakiwał wszystkich, którzy zginęli chroniąc go. Rodzice, Syriusz, Lupin,
Tonks, Moody i Fred. Ten ból rozsądzał mu serce. "Neville zabije węża, Ron
i Hermiona mu pomogą, a potem zostanie tylko Voldemort". Pomyślał. To już
koniec. Przypomniał sobie napis na złotym zniczu. Mogę umierać. Zamknął oczy i
złożył na zniczu pocałunek. Ten otworzył się przed nim ukazując przy tym kamień
wskrzeszenia. Jedną z trzech Insygnia Śmierci. Nagle stanęli przed nim jego
rodzice, Syriusz i Lupin. Harry zaczął płakać.
- Nigdy nie chciałem żebyście przeze mnie zginęli - wyjaśniał. -
Nikt nie umarł przez ciebie Harry - mówili.
- Remusie, co z waszym synem?? - pytał. - Ja nie chciałem żebyście
go osierocili!
- Harry... - zaczął spokojnie duch Lupin. - Kiedyś ktoś mu powie,
dlaczego zginęli jego rodzice.
Harry otworzył oczy. "To tylko sen" - Pomyślał. Już
dawno nic mu się nie śniło. Spojrzał na zdjęcia stojące na komodzie. Wstał i
wziął jedną z ramek. Byli na nich Lupinowie z mały Teddym na rekach. Zdjęcie
zrobione tuż po narodzinach jego chrześniaka. Na komodzie była też fotografia
jego rodziców, Fred i George wraz z nim przed Norą oraz wiele innych zdjęć.
Odłożył ramkę na miejsce i powiedział do siebie "To dziś Remusie".
Na obiedzie zjawił się w domu Pottera mały Lupin. Jak zwykle czule
przywitał się z wujostwem. Po obiedzie Harry postanowił porozmawiać z chłopcem,
więc namówił Ginny by zajęła czymś ich syna Jemsa. A Harry sam wyszedł z Teddy
na taras. Usiedli na ławce. Harry już miał coś powiedzieć, ale dziesięcioletni
Teddy wyprzedził go.
- Jacy byli moi rodzice?
- Byli mądrymi, dzielnymi ludźmi. Jednymi z, niewielu jakich
znałem. - odpowiedział były Gryffon.
Bystre oczka uważnie go obserwowały.
- Opowiesz mi ten dzień, kiedy zginęli? - Spytał.
- Twój ojciec walczył z nami w zamku ze śmierciożercami, a mama
dołączyła później gdyż była z tobą w domu. Zostawiła cie pod opieką babci i
zjawiła się by walczyć z resztą przyjaciół.
- Dużo ludzi wtedy zginęło? - ciągnął chłopiec.
- Tak, to było wielu naszych przyjaciół, ale ich śmierć nie poszła
na marne, bo Voldemort nie żyje. Pokonaliśmy go... - Harrego ogarnęła wielką
fala bólu na samo wspomnienie na widok leżących martwych ciał na zimnej
posadzce w wielkiej sali. Starał się szybko opanować swój ból przed chłopcem. -
A my jesteśmy do siebie podobni wiesz? Oboje wychowywaliśmy się bez rodziców.
Ale mamy teraz siebie i zawsze możesz na mnie liczyć. - Mocno objął Tedda jak
by chciał zagłuszyć ich wspólną rozpacz.
- Szkoda, że nie żyją nasi rodzice - odparł młody Lupin. Harry
spojrzał uważnie na chrześniaka.
- Żyją i zawsze będą - wyznał Harry kładąc chłopcu rękę na sercu.
- O tu w naszych sercach.
NA ZAWSZE (HERMIONA/GEORGE)
Wszyscy stali na ciałem Freda. Żadna z osób pochylających się nad
zmarłym nie ukrywała swojego żalu i cierpienia. Hermione najbardziej poruszył
widok Rona i Georga, ogarnęła ją wtedy przeogromna fala smutku i współczucia. W
rzeczywistości była obcą osoba dla Weasley, wiec nie miała pojęcia, co zrobić a
w szczególności jak się zachować w tak dramatyczniej dla nich sytuacji. Z
ponurych myśli wyrwał ją znajomy głos.
- Hermiono możesz zabrać Georga stąd? Chcemy już wynieść Freda –
Poprosił pan Weasley.
Hermiona posłusznie złapała za rękę przyjaciela i lekko pociągła w
stronę biblioteki, która pomimo bitwy została nieskazitelna, jak by nic się nie
wydarzyło zaledwie kilka godzin temu. Ku zdziwieniu Hermiony chłopak wcale się
nie opierał tylko posłusznie szedł dając się jej prowadzić za rękę jak małe
dziecko, które się właśnie zgubiło. Posadziła go na jednym z krzeseł i lekko
przytuliła. George na ten gest wybuchnął głośnym szlochem, jego plecy drżały.
Wyglądał żałośnie. Hermiona nie miała pojęcia jak go uspokoić, więc milczała
głaskając rudzielca po głowie. Po kilku minutach troszkę się uspokoił, pociągał
tylko nosem od czasu do czasu. Granger podała mu chusteczkę, a on posłusznie
wytarł sobie nos.
- Dziękuje, za wszystko – wydukał.
- Nie dziękuj, jesteśmy w końcu przyjaciółmi. Zawsze możesz na
mnie liczyć.
Na te słowa George wstał i spojrzał dziewczynie w piękne
czekoladowe oczy, były tak cudowne. Wiedział, że mógłby wpatrywać się w nie
całymi dniami i nocami…
- Nie chce, być tylko twoim przyjacielem – Zaraz jak to
powiedział, pożałował tego od razu. Właśnie zmarł jego bliźniak, a ona podrywał
dziewczynę drugiemu bratu. Jednak, kiedy miał jej to powiedzieć? Nigdy nie
spotykał jej samej. W domu, w szkole, zawsze się ktoś obok niej kręcił. Odsunął
się od niej i z rozmachem kopnął krzesło, na którym siedział kilka chwil
wcześniej. „Tępy idiota” – pomyślał sam o sobie.
- Słuchaj, ale jestem z Ronem, myślałam, że wiesz… - ciągła, w
sumie to nie wiedziała, co powiedzieć. Umiała czytać między wierszami, nie
chciałaby przyjaciel rozgadał się jeszcze bardziej. Te wyznanie na pewno było
dla niego żenujące, zwłaszcza, gdy mówił to w takiej sytuacji. Wolała uciąć
dalszą rozmowę i szybko ją zakończyć zanim któreś z nich powie coś, czego
będzie żałować. Nic nie mogła poradzić na to, co czuła, on był dla niej ważny,
jednak nie tak jak Ron.
Wyszła pozostawiając go samego, tego dnia już się nie zobaczyli.
Ich kolejne spotkania były tylko zwykłymi rodzinnymi świętami. Ona wyszła za
Rona mieli dwójkę wspaniałych dzieci. Hugona i Rose. Byli udaną rodziną. Do
pełni szczęścia brakowało im tylko całkowitego wyleczenia jej rodziców, z
każdym dniem było znacznie lepiej jednak to jeszcze nie był zamierzony cel.
George się załamał po śmierci brata na tyle, że wyprowadził się od
rodziny. Później sprzedał sklep i przepijał wszystko, co miał. Nie chciał od
nikogo pomocy. Został sam w swoim ból, pasowało mu cierpienie w samotności.
Wierzył, że zasługuje na wszystko, co najgorsze.
Pewnego majowego poranka, dokładnie dziesięć lat po bitwie – George
trafił do Świętego Munga. Jego organizm był doszczętnie zniszczony przez
alkohol. Nie pomagały zaklęcia, lekarstwa i eliksiry. Nawet mugolskie sposoby
nie przynosiły pożądanego efektu. Uzdrowiciele stwierdzili, że chłopakowi
zostały ostatnie godziny życia. Załamana rodzina chcąc pożegnać się z Georgem
udała się do niego w odwiedziny, jednak ten był nieprzytomny, lekarze obawiali
się, że już się nie wybudzi ze śpiączki.
Wieczorem tego samego dnia Hermiona otrzymała pilną sowę z
wiadomością, iż ma się natychmiast udać do szpitala, była przekonana, że chodzi
o jej rodziców. Na miejscu okazało się, że to Geoge się obudził i poprosił o
wezwanie Hermiony.
- Chciałem ostatnie godziny swojego życia spędzić z tobą Hermiono.
– Wyznał kobiecie, gdy tylko ta usiadła przy jego łóżku. W odpowiedzi złapała
go za rękę.
- Zostanę z tobą nie bój się. – Nie mogła zapanować na płaczem,
głos strasznie jej się łamał. Za wszelką cenę nie chciała okazać mu słabości,
lecz nie umiała. Delikatnie głaskała go po głowie, na co chory zareagował
cichym westchnieniem, lekko przymknął powieki i mówił dalej.
- Nawet nie wiesz, jakim jestem szczęściarzem mając cię tak
blisko. Wiem, że mogę umierać – spostrzegł otwierające się usta dziewczyny,
lecz zamknął je dłonią, która udało mu się unieść ostatkiem sił. – Nie
przerywaj mi proszę i nie bój się, nie płacz, nie możesz się mazać. Niedługo
znów będę z Fredem i jestem szczęśliwy z tego powodu. W dodatku jesteś tu ze
mną do końca. – Ścisnął jej dłoń. – Tak bardzo ci dziękuje, to dla mnie wiele znaczy.
Kocham cię od zawsze, wiesz? Szkoda, że nie było mi dane mieć ciebie tylko dla
siebie. Ron jest świetnym facetem i fakt, faktem cieszę się, że jesteś z nim
niż z innym dupkiem. On dba o ciebie i dzieci, cieszy mnie to.
Hermiona nie mogła opanować łez napływających jej do oczu, w
milczeniu ściskała jego dłoń i patrzyła w jego oczy. Nie śmiała mu przerwać,
zresztą nie miała pojęcia co może mu powiedzieć w tej chwili.
- Zasługujesz na wszystko, co najlepsze… - ciągnął George. – Ja
tracąc Freda straciłem swoja połowę siebie, gdy los odebrał mi ostatnia
nadzieje na bycie z tobą załamałem się, wiem ze jestem nikim. Skrzywdziłem
rodziców i ciebie. Jestem nieudacznikiem. Nie chciałem zapić się na śmierć,
piłem by nie myśleć. Uwierz, ze nie jestem w takim stanie przez ciebie,
słyszysz? – dziewczyna w odpowiedzi kiwnęła głową, nadal czuła ogromna gule w
gardle, nie była wstanie mówić.
- Wiesz czuję, że to już teraz nadszedł na mnie czas - widzę
Freda. – Przerażona dziewczyna poderwała się z krzesła, jak najszybciej chciała
biec po uzdrowiciela, jednak George nie puścił jej dłoni.
- Obiecałaś, że będziesz ze mną do końca. – Słysząc wypowiedziane
zdanie opadła z powrotem na krzesło i głośno załkała, nadal trzymali się mocno
za ręce dziewczyna uniosła jego dłoń i przybliżyła do swoich ust, cudownie było
czuć smak i zapach jego skóry. Delikatnie pocałowała jego dłoń i spojrzała w
jego twarz.
- Zanim odejdę - powiedział – Możesz mnie pocałować? Pierwszy i
ostatni raz, proszę – dodał błagalnym tonem.
Hermiona uniosła się i przybliżyła swoją twarz do twarzy Georga,
widok jej ust tak blisko spowodował delikatny uśmiech na jego twarzy.
Dziewczyna pochyliła się i lekko go pocałowała. Gdy oderwała się od jego
słonych od łez ust, ujrzała martwe oczy przyjaciela, już bez tego błysku, co
zawsze. Odszedł na zawsze, wytarła z jego twarzy swoje łzy i ostatni raz
ucałowała jego dłoń. Tuz za nią stali Fred i George, znów razem nierozłączni,
na zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz